Beskida 2022 oczami organizatorów

Beskida 2022 to w swoim założeniu miała być impreza, na której przede wszystkim Uczestnicy mieli się dobrze bawić. OK, zmęczyć też się mieli, nie ukrywamy, ale najważniejsza rzecz, dobra zabawa, która zapadnie na długo w pamięci startujących. Czy nam się udało? Na to pytanie najlepiej odpowiecie Kochani Wy, którzy podjęliście trud wędrówki, którzy braliście udział w pierwszej edycji Beskidy. Nie będziemy pisać o początkach imprezy, o roku 2020 i Trzech Kopcach Wiślańskich, o tym jak to miało wyglądać pierwotnie, o tym jak zmieniało się to wszystko. Koniec końców, 24 września o godzinie 7:00 260 osób staje na starcie. Łatwo nie było, ostatnie dni w Szczyrku to zimno, deszcz, fatalne prognozy, chorzy wolontariusze i na to wszystko jeszcze moja choroba. Można powiedzieć, że wszystko sprzysięgło się przeciwko nam.


A jednak. Już w piątek zaczęło się wypogadzać a niebo ukazało błękit. Sobota na starcie, to może i był poranny chłód ale bez deszczu z bardzo dobrymi prognozami na cały dzień. Najważniejsze jednak było to, że mieliśmy niesamowitych wolontariuszy, którzy może poza Magdą nie mieli wielkiego doświadczenia, ale mieli niesamowite zaangażowanie.

Start odbył się niemal punktualnie o godzinie 7 przy wspólnym odliczaniu od dziesięciu.


Początek był bardzo spokojny, blisko kilometr Deptakiem nad Żylicą do przejścia dla pieszych, gdzie w asyście straży pożarnej Uczestnicy przekroczyli główna arterię w Szczyrku rozpoczynając podejście na Klimczoka. Zdecydowaliśmy się na dość niekonwencjonalne rozwiązanie, daliśmy pełną dowolność w wyborze szlaku na Klimczoka. Doskonale wiemy, że najtrudniejsze zawsze są pierwsze kilometry, kiedy grupa startujących nie zdążyła się jeszcze rozciągnąć. Postanowiliśmy to trochę przyśpieszyć. 

Myślę, że bez względu na trasę jaką ktoś się zdecydował podchodzić, sam początek dość szybko pozwolił na zapomnienie o porannym chłodzie i na rozpoczęcie procesu zdejmowania warstw odzieży.

Klimczok to pierwszy szczyt na jaki należało wejść w ramach Beskidy. To także jeden z bardziej malowniczych i bardziej znanych szczytów Beskidu Śląskiego. Liczy sobie 1117 metrów i oferuje mnóstwo atrakcji. Po pierwsze niesamowite widoki, po drugie Ogród z kamieniami z różnych stron świata no i wreszcie „Tron Władcy Klimczoka”, który niewątpliwie większość uczestników zmusił do tego, aby chociaż na chwilę na nim zasiąść.


Na Klimczoku na chwilę można zapomnieć o trudach podejścia, bo trasa Beskidy zmieniła się w przyjemną wycieczkę, która aż do Błatniej wiodła w towarzystwie przepięknych widoków niemalże po płaskim terenie. Na Błatniej w schronisku PTTK znajdował się pierwszy punkt kontrolny. Dzięki uprzejmości włodarzy schroniska można było wypić gorącą herbatę czy kawę, korzystając z dziesięcioprocentowej zniżki dla uczestników imprezy. Za schroniskiem trasa zbiegała do Brennej, gdzie w samym centrum, w amfiteatrze zlokalizowany był kolejny punk kontrolny. 


Na tym punkcie serwowane było śniadanie w formie owoców i warzyw przygotowywanych przez naszych wolontariuszy. Pomysł chyba trafiony w punkt, dlatego też zdradzimy sekret, że zaczerpnięty był z Rajdu Kotliny Turoszowskiej. Chłopacy dzięki!! Chwila odpoczynku i uzupełnienie kalorii było jak najbardziej wskazane, bo zaraz za Brenną rozpoczynało się podejście na Horzelicę, które niewątpliwie przypomniało Uczestnikom, że to nie jest zwykła wycieczka

Tym, którzy zdobyli Horzelicę daliśmy ponownie chwilę odetchnąć. Szybki marsz przez Stary Groń z piękną wieżą widokową, kolejny punkt kontrolny w Leśnicy i w miarę łagodne podejście na Trzy Kopce Wiślańskie. Trzy Kopce Wiślańskie z klimatyczną Telesforówką i kultowym, czerwonym Garbusem to niewątpliwie jedno z bardziej urokliwych miejsc na trasie. Miejsce niewątpliwie zachęcało do dłuższego odpoczynku, ale należało pamiętać, że przed Uczestnikami jeszcze ponad połowa trasy i za ok 6 km 

na Przełęczy Salmopolskiej czeka przepyszna pomidorowa z makaronem od naszego sponsora Czanieckie Makarony.

Jakoś tak się stało, że zarówno zupa jak i makaron, który każdy ze startujących otrzymał w swoim pakiecie, stał się niemalże kultowy, jeszcze przed startem. I słusznie, bo zupa była niesamowita a opinie Uczestników nie pozwalają w to wątpić.

Po opuszczeniu punktu żywieniowego startujących czekał prawdziwy klasyk Beskidu Śląskiego. Malinów, Malinowska Skała i odbicie w kierunku Baraniej Góry. To miejsce, jak się okazało, było dość problematyczne dla co niektórych.


Zamiast ruszyć zielonym szlakiem w prawo, część poszła w drugą stronę, bezpośrednio na Skrzyczne, który był na wyciągniecie ręki. Niestety to się równało z tym, że omijało się punkt kontrolny w Lipowej. Ci którzy obrali dobry kierunek w niesamowicie widokowej wędrówce mijali kolejne szczyty Korony Beskidu Śląskiego: Zielony Kopiec, Gawlasi, Magurka Wiślańska i Magurka Radziechowska. Ten odcinek to prawdziwy relaks z widokiem na ostatni szczyt Beskidy – Skrzyczne. Za Magurką Radzichowską zaczęło się dość skomplikowane zejście do Lipowej, gdzie znajdował się ostatni, obsługiwany przez naszych wolontariuszy punkt kontrolny. 

Niekwestionowanym królem tego miejsca był nasz przyjaciel Misiura, który nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd ale częstował kultową herbatą z miętą. Jak się okazało było to miejsce, na którym wiele osób podjęło decyzję o odwrocie i chociaż nie planowaliśmy, to zrobiliśmy parę kursów na trasie Szczyrk – Lipowa aby zwieźć tych, którzy nie dali rady.  Tych, którzy wyruszyli dalej, po wyjściu z Lipowej czekał jeszcze dziesięciokilometrowy marsz z jednym, ostatnim już podejściem na króla Beskidu Śląskiego – Skrzyczne. 


Po całodniowym wędrowaniu, czując w nogach blisko 50 kilometrów, można było na tym podejściu rzucić kilka niecenzuralnych epitetów w stronę organizatorów. Wierzymy jednak, że kiedy nogi przestały boleć, inaczej zaczęli Uczestnicy patrzeć na to ostatnie podejście i trochę inaczej zaczęli o nas myśleć. Na szczycie Skrzycznego czekał na wędrujących ostatni punkt kontrolny w schronisku PTTK, gdzie ponownie można było skorzystać ze zniżki oferowanej przez właścicieli obiektu dla Uczestników Beskidy. 

Ci, którzy zdobyli ostatnią pieczątkę potwierdzającą przejście trasy czekało już tylko ostatnie zejście do mety w amfiteatrze w Szczyrku, gdzie czekały na startujących medale i dyplomy będące ukoronowaniem Beskidy. Na mecie czekały również z przepysznym bigosem panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Brennej, które nie pozwoliły kończyć startującym wyrypy na głodnego.

Kochani, tak to mniej więcej wyglądało naszymi oczami. Wiemy, że każdy z Was pewnie widział to inaczej, inaczej przeżywał trud wędrówki, własne słabości no i wreszcie każdy z Was inaczej przeżywał spotkanie z górami. W końcu cytując klasyka, Józefa Nykę, autora najbardziej kultowych przewodników po Tatrach „Pobudek do wspinania się po górach jest wiele, bardzo wiele gdyż miłość do gór stanowi sferę doznań subiektywnych, a często też – irracjonalnych. Dlatego odpowiedzi DLACZEGO? najlepiej szukać w samym sobie. Każdego pcha ku górze jego własna siła i każdy znajduje we wspinaczce swoja własną radość.”


Nas najbardziej radowały na mecie Wasze zmęczone ale mega radosne i szczęśliwe twarze. Moment kiedy wieszaliśmy medale na Waszych szyjach było i dla nas cudownym zwieńczeniem Beskidy. Czego żałujemy? Chyba tylko jednej rzeczy, tego, że nie mogliśmy startować razem z Wami

dokumentacja fotograficzna

beskida oczami naszych uczestników